Polacy wciąż jeszcze mało wiedzą o e-bookach, a ludzie niezwiązani z branżą, czytający średnio pół książki na rok według IKiCZu (książka wzięta do ręki i przejrzana jest już „przeczytana”) często w ogóle nie mają o nich pojęcia. Są też tacy, którzy traktują je jako kolejną nowinkę technologiczną, którą można ewentualnie przetestować i odłożyć, bynajmniej nie na zakurzoną półkę. Przyznam szczerze, że być może, gdyby nie kierunek studiów, miałabym podobne podejście, ale że lubię eksperymentować, to pewnie i na e-czytnik prędzej później, niż wcześniej bym się zdecydowała, ale nie w tym rzecz. Dziś będzie o zaletach e-booków, dzięki którym łatwiej będzie uwierzyć, że mają przyszłość.
Po pierwsze, jeśli nie najważniejsze, szczególnie jeśli chodzi nie tylko o dzieci, ale ludzi, którzy często się przemieszczają, ewentualnie przeprowadzają. Tak się złożyło, że w ciągu ostatniego miesiąca musiałam dokonać tego skomplikowanego procesu dwa razy. Czytać lubię, prawie tak samo, jak zaopatrywać się w książki, dlatego przez trzy lata studiów trochę mi się książek zebrało. Za pierwszym razem wrzuciłam książki do torby, przekonana, że spokojnie wrzucę ją do samochodu i przewiozę z punktu A do punktu B i wiecie co? Ni cholery! Była tak ciężka, że połowę musiałam wypakować i zabrać się na dwie tury. Za drugim razem byłam już bardziej myśląca i postanowiłam wszystkie książki spakować do plecaka, którego pojemność sięgała chyba z 65 litrów. Pomyślałam, że przecież plecy przyjmą więcej i wiecie co? Niemal zapłakałam, że nie posiadam jeszcze e-czytnika, którego mogłabym wziąć pod pachę i wszystkie moje książki przenieść bez żadnego wysiłku. Dlatego po pierwsze, raz jeszcze, WAGA, jako nieprawdopodobna zaleta książek elektronicznych.
Równie ważna jest łatwość zakupu – przecież nie ma potrzeby wychodzenia z domu, aby zdecydować się na zakup książki i otrzymanie jej kilka sekund po zamówieniu, zwłaszcza, że Virtualo, mimo że jest na etapie niemowlęcym, to będzie takim naszym polskim Amazonem (z miesiąca na miesiąc coraz więcej wydawnictw decyduje się na nawiązanie z nimi współpracy).
Dostępność dla wielu – może się tego tak nie docenia, jeśli się nie studiuje, ale w momencie, gdy w instytutowej bibliotece jest jeden egzemplarz książki na 60 osób.
Jest jeszcze kilka innych zalet digitalizacji książek, a tym samym udostępniania ich w wersji elektronicznej, o których śni się raczej bibliotekarzom, aniżeli zwykłym śmiertelnikom, a mianowicie ochrona zbiorów szczególnie cennych, dostęp na odległość, bez konieczności oczekiwania aż procedury wypożyczania międzybibliotecznego nabiorą mocy i wiele innych.
Na koniec chciałam dorzucić, że dzięki dostępności e-czytników, jak również tabletów, wygoda czytania jest niemniej komfortowa, niż w przypadku czytania książki tradycyjnej.
Pewnie znajdzie się jeszcze kilka większych i mniejszych zalet, może i garść wad, ale nie wypada mi o nich pisać, przynajmniej w tym wpisie 🙂
Z tym robieniem z Virtualo „polskiego Amazonu” to trochę śmiesznie wyszło. Półtorej roku temu platforma eClicto zaczęła się przedstawiać jako polski Amazon, a dziś już mało kto o eClicto pamięta…
To tylko moje odczucia 🙂 Teraz należałoby odczekać półtorej roku i zobaczyć, czy Virtualo podzieli los eClicto, czy może jednak bliżej mu będzie do Amazonu.
Co do eClicto to chyba nie wyszło im zbytnio z czytnikiem, który miał być pewnie „polskim kindlem” i być może stąd to zapomnienie.
Virtualo na rynku było jeszcze przed eClicto, więc w tym sensie próbę czasu przeszło.
Mimo wszystko, Tomku, jeszcze bym trochę poczekała. Może Virtualo ma mocno, ale to mocno spóźniony zapłon? 🙂 Niech dorzucą jeszcze trochę nowości, niech jeszcze paru wydawców się do nich doczepi, no pokładam nadzieję 🙂
Dla mnie jedną z ważniejszych zalet ebooków jest możliwość przerobienia ich za pomocą odpowiedniego oprogramowania na pliki mp3 i odsłuchiwanie na komórce. Wiem, nie każdemu będzie to odpowiadać. Ja jednak nie mam z tym problemów. Słucham powieści i niektóre poradniki. Natomiast filozofię (mój ulubiony rodzaj książek) muszę mieć w ręku i widzieć tekst. Ale w tym wypadku w grę wchodzi nie tyle czytanie, co głębokie analizowanie tekstu.