I jest, jest mój Kindle nareszcie! Wczoraj dotarł do Polski, trochę poleżał u polskich celników, zanim puścili go wolno, ale już dziś wylądował w moich rękach. Pierwsze wrażenie? Niesamowita lekkość, właściwie nie czuć jego „ciężaru”. Obsługa? Intuicyjna, nawet dla osób, które słabo znają angielski. Dopiero teraz znalazłam chwilę, żeby się nim bardziej nacieszyć i wgrać to, czego mu potrzeba. W tak zwanym międzyczasie udało mi się połączyć z moją siecią WIFI i napisać ten wpis, spozierając co jakiś czas na coś, co kosztowało mnie niecałe 600 zł, dzięki kursowi dolara, który spadł chyba specjalnie dla mnie. 🙂 Teraz jeszcze tylko mała kosmetyka i okładka i zaczynamy intensywną eksploatację. Mój Kindle wędrował przez Ocean, Kolonię i Górny Śląsk od 5 maja do dzisiaj (jestem niesamowicie zaskoczona szybkością przesyłki, choć nie ukrywam, ze codziennie z uporem maniaka, w tym dzisiaj od 8 sprawdzałam, czy aby nie dotarł).