Rząd wpadł już dość dawno na pomysł, aby każdy gimnazjalista dostał laptopa wraz z niezbędnym do edukacji oprogramowaniem. Pomysł nie wypalił, bo nie było na niego pieniędzy. W marcu pojawiła się inicjatywa, aby z netbookiem do szkoły przychodziły już dzieci od 1. klasy szkoły podstawowej, co równa się 350 tysięcy dzieci, co oznacza 150 mln złotych, co w końcu daje kwotę 400 złotych za netbooka. Trochę mało jak za sprzęt z oprogramowaniem.

W Korei Południowej rząd zaproponował coś innego. Nie netbook, a tablet. W planach jest zdigitalizowanie do roku 2014 wszystkich podręczników, a od 2015 w plecaku ma znaleźć się tablet, które będzie zawierał w sobie już wszystko, co do nauki potrzebne. Uczniów w tablety ma zaopatrywać lokalny producent, wszystkie szkoły będą też do czasu „rewolucji” miały dostęp do sieci WIFI. Co więcej, dzieci z rodzin mniej zamożnych będą otrzymywały tablety od państwa. Porównując sumy, jakie na „zelektryzowanie” podstawówek chce wydać rząd polski (150 mln zł), z tym ile chce przeznaczyć Korea (6 mld złotych), wypadamy „trochę” słabo.

Waga

Tak się zastanawiam, co by było, gdyby odpuścić sobie dość marnej jakości netbooki i zdecydować na e-czytnik. Nie mam na myśli żadnego konkretnego modelu, przecież najważniejsze byłoby to, że pozwalałby na wykorzystanie podstawowej zalety książki elektronicznej i zniwelowania problemu książki drukowanej.  Sama doskonale pamiętam, jak jeszcze nie tak dawno dźwigałam plecak spakowany na 5 lekcji – 2x książka do niemieckiego, do matematyki, jeszcze polski, ćwiczenia i podręcznik do geografii i dość gruba księga do historii, o zeszytach nie wspomnę. Ważyło to sporo i moje plecy to odczuwały, mimo że do podstawówki miałam 10 minut piechotą.

Cena

Drugą kwestią byłaby cena. Jeszcze mój rocznik (’88) mógł sobie pozwolić na odkupowanie książek od starszych kolegów. Niby taniej, ale bez szaleństw – argumentem, który później wykorzystywałam też ja, był fakt, że w środku książka jest przecież jak nowa, tylko okładka ma trochę zagięte rogi. Dziś programy nauczania zmieniają się tak szybko, a i nauczyciele dobierają coraz to nowsze opracowania, że często trzeba kupować nowe książki. Niech będzie, że komplet podręczników kosztuje te 400 złotych.

I właściwie te dwa czynniki powinny dać do myślenia rządowi w Polsce. Czytniki rozwiązałyby problem ciężaru i ceny. Nawet, jeśli to rodzice musieliby pokryć choćby część kosztów związanych z ich zakupem, to inwestycja szybko by się zwróciła, bo już w kolejnym roku książek nie musieliby kupować. Zakup e-podręczników być może dałoby się załatwić, poprzez podpisanie przez szkoły licencji z wydawcami. Koszty licencji mogłoby pokryć państwo.

Dlaczego nie tablety i nie netbooki?

Żeby dziecko nauczyło się pisać odręcznie. Żeby ta umiejętność, w dobie komputeryzacji wszystkiego, nie została zepchnięta na dalszy plan. Czytniki miałyby służyć jako urządzenia do czytania (odkrywcze). Może rząd chciałby, ale boi się. A może o czytnikach nie słyszał? Może trzeba uświadomić?