Aż chciałoby się powiedzieć „nie dla psa kiełbasa”. No cóż, MEN planował nałożenie na wydawców obowiązku wydawania podręczników w formie tradycyjnej i elektronicznej, ale już nie planuje.
Wydawcy już w lipcu, kiedy pomysł zaproponowano, tłumaczyli, że elektroniczne wersje podręczników będą droższe od tradycyjnych, bo:
-
trzeba będzie stworzyć dział IT, który będzie obsługiwał system zakupów e-booków,
-
kosztowne będzie dodanie „bajerów” – prezentacji 3D, gry interaktywnej,
-
i oczywiście nielegalne rozpowszechnianie sprawi, że wydawcy zbankrutują (już widzę, jak zabiegany rodzic jeden z drugim buszuje po torrentach i innych chomikach w poszukiwaniu podręczników dla swoich dzieci).
Wydawcy dopięli swego, tłumacząc się tym, że wolny rynek i nauczyciele powinni decydować z jakich podręczników chcą korzystać (sic!). Myślałam, że podręczniki są dla uczniów, szkoda, że ich, a przede wszystkim ich rodziców nikt nie zapytał o zgodę.
Mimo protestu, debaty nie mają końca, jeśli jednak dojdzie do nowelizacji, to jesienią, co oznacza, że ciężkie plecaki trzeba będzie nosić co najmniej do przyszłego roku. A miało być tak pięknie.