Czyżby coś ruszyło w kontekście mojego ostatniego wpisu? Wczoraj MEN skierowało rozporządzenie w sprawie obowiązku wydawania podręczników zarówno w formie tradycyjnej, jak i elektronicznej (wcześniej wydawcy jedynie mieli taką możliwość i niewielu z niej korzystało). Powody? Ktoś tam na wysokim stołku wreszcie zorientował się, że nowe technologie towarzyszą również polskie szkole już od kilku dobrych lat, a i waga tornistrów brana była tutaj pod uwagę i może e-booki wcale nie byłyby takie złe.
Jak resort to widzi? Uczniowie klas od 1-3 będą korzystali jeszcze tylko z wersji papierowej podręczników, ze względu, jak mówią „specyfikę tego okresu nauczania”, natomiast potem będzie można wybrać formę, która bardziej odpowiada. Co dosyć ważne, nareszcie pojawia się wzmianka o cenie – uczeń wybierze to, co będzie dla niego korzystniejsze cenowo, i to, co będzie mógł odczytać za pomocą odpowiedniego urządzenia. MEN tą decyzją kieruje się trochę „dobrem wydawców”, który będą mogli uzupełnić podręczniki o elektroniczne wersje, co wydawcy chyba do tej pory mieli w nosie, wydając w sumie kilkadziesiąt e-podręczników.
Zastanawiam się, czy cena e-podręcznika okaże się na tyle niska, że rodzicowi bardziej opłaci się kupno e-czytnika i potem książek, czy będzie to różnica nieznaczna. W tym wypadku wielu nadal nie będzie zdawało sobie sprawy z istnienia elektronicznych form książek, a u dzieci wciąż będą pojawiały się skoliozy i inne skrzywienia. Ale może i u nas będzie druga Korea?
Nie wierzę 🙂